[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.   - Niebezpieczeństwo, promieniujące od ciebie - powiedział w końcu - jest większe, niż twoja waga jako świadka.   - Obiecał pan Markizie! - przypomniałem.W środku cały się trząsłem.   - Tak!    - Dał pan słowo!    - Ja dałem, i ja wycofam!    - Wspaniale mówi pan po rosyjsku!    Nie mógł powstrzymać się od uśmiechu.   - Nie bój się - powiedział.- Zlikwiduję cię tak, że nawet tego nie zauważysz.Nikt tego nie zauważy.Nie bój się więc.   - A nie da się obejść bez takich środków?    - Idź spać - machnął ręką sponsor.- Jestem strasznie zmęczony i niezadowolony.Może mają rację ci, co optują za całkowitą likwidacją rasy ludzkiej.   - A są tacy?    - Oczywiście.Było by to higieniczne i rozwiązało wszystkie problemy ekonomiczne na Ziemi.   - Po co? Żeby przejąć Ziemię?    - W końcowym efekcie zawsze zwycięża silniejszy.   - I nikt nie stanie w naszej obronie?    - Obronie? Gdzie słyszałeś o obrońcach?    - Nie słyszałem.   - Ludzi są kłamliwi.A ty jesteś jednym z najbardziej załganych kłamców swojej rasy.Nie jesteście warci tego, by pętać się pod swoim niebem.   - Złości się pan? Boi?    - Co?.- Wyjdź stąd, bo rozszarpię cię gołymi rękami.   Wyszedłem.Oczywiście, nie zabije mnie własnymi rękami, ale groźba w jego głosie brzmiała złowieszczo.Sponsor był racjonalny.Zacząłem się bać, ponieważ podsłuchałem ich tajemną rozmowę i byłem na tyle głupi, że się do tego przyznałem.Teraz sponsor powinien obawiać się, że rozgłoszę tę wiedzę.   Pogrążony w takich gorzkich myślach wróciłem do swojego boksu.   Zmierzchało.Niebo miało ten wiosenną ożywioną barwę, płynęły po nim obłoki.Od lasu ciągnęło chłodem, tam, w gęstwinie można było jeszcze trafię na placki śniegu.Pierwsze gwiazdy zapłonęły na wschodniej stronie nieba.Zatrzymałem się i zacząłem patrzeć w nieboskłon, ogarnięty niespodziewanym i niezrozumiałym dla samego siebie poczuciem szczęścia, jedności z tym światem.Pewnie z powodu tego niepojętego uczucia dźwięki stadniny, dobiegające do mnie, wydały mi się dźwiękami zwyczajnej Ziemi.Głosy istot, wyhodowanych dla uciechy sponsorów - wesołą muzyką zwykłych dziecięcych zabaw, terkotanie wyciągowego wentylatora w laboratorium genetycznym - postukiwaniem kół odległego pociągu, niskie głosy sponsorki Fujke, objeżdżającej kucharkę za niewpisaną stratę talerza - krzykiem sowy w gęstwinie lasu, krakanie wron.zresztą, krakanie wron zostało krakaniem wron, i niczym innym być nie mogło.   Obejrzałem się, daleko z tyłu pojawił się prostokąt światła - w jego centrum pokazał się kontur pana Sijniko, który podreptał do genetyków - jak zwykle wieczorem sprawdzał co zdziałali przez dzień.Dlatego laboratorium jest takie wielkie, na wymiar sponsorów, żeby kontrolerzy zawsze mogli wpaść i sprawdzić czym zajmują się tam ludzie.   Rozbłysły reflektory na wieżach dokoła stadniny - zapalały się automatycznie, kiedy ściemniało się.Wiedziałem, że na wieżyczkach dyżurują milicjanci.Nagle pomyślałem złośliwie: was też, gołąbeczki, zlikwidują, Może nawet wcześniej niż innych.Przypomnijcie sobie stadion.Ten, gdzie zabiłem sponsora.   Słowo honoru - nie jestem okrutny i nawet nie szarpałem w dzieciństwie kotów za ogon, przeżyłem wiele lat w świecie, którym rządzą sponsorzy, nie podejrzewając nawet, że wcale nie są naszymi dobroczyńcami, a grabieżcami i zabójcami! Ale nawet kiedy poznałem prawdę nie powstała we mnie żądza mordowania.W końcu - jak można zabić oświeconego i rozumnego pana Sijniko, który, ryzykując wiele, ukrywa mnie w stadninie!    Zrobiło mi się zimno.Poszedłem do siebie do boksu.Moi chorzy, którzy czuli się już lepiej i w dzień wyłazili pogrzać się w promieniach słoneczka, siedzieli przykrywając się jednym kocem i coś śpiewali.Na mój widok spłoszyli się i zamilkli.Wiedziałem, że śpiewy są zabronione, ale powiedziałem:    - Śpiewajcie, nie zwracajcie na mnie uwagi.   Ale już im się odechciało śpiewów.Powiedziałem, że zrobiło mi się zimno, i usiadłem obok nich.Dziwne radosne uczucie, które opanowało mnie na ulicy, nie opuściło mnie i tutaj.Z rozrzewnieniem patrzyłem na swój lazaret.Oto Arseniusz, chłopiec- amfibia, brązowooki, zawsze wesoły, przywiązał się do mnie, jak do starszego brata, i widziałem jak szczerzył zęby, kiedy za coś obsztorcowywała mnie pani Fujke.Obok niego, złożona we troje albo i we czworo, siedzi Leonora - niewiarogodnie wysoka dziewucha, cechą właściwą której jest zawstydzenie.Wstydzi się swojego wzrostu, swojej chudości, swoich oczu, swoich rąk, wstydzi się samego życia na tym świecie.Czasem maluchy drażnią się z nią, a ona cierpi.Całe jej życie jest karą, i myślę, że nie pociągnie tu długo, jeśli nie wyślą jej do jakiejś drużyny koszykarskiej, gdzie dokoła będzie miała takie same tyki.Trzecie istota - najmilsza i najmniej skancerowana z całej trzódki - Marusia-ptaszek.Przygotowywano ją na specjalne zamówienie jakiejś znacznej rodziny, w której wcześniej żyła papuga.Dlatego głowę Marusi pokrywają nie włosy, a białe pióra, a całe ciało pokryte jest puchem.Marusia ma również skrzydełka, ale malutkie i latać na nich się nie da.   - Kiedy będzie lato? - zapytała Marusia.   - Za miesiąc - odpowiedziałem.   - Żeby już się skończył ten przeklęty miesiąc - powiedziała Marusia.   Chociaż ma dopiero cztery lata Marusia ma opinię mądrali i czasem wyrzuca z siebie wieloznaczne i nie zawsze zrozumiałe dla otoczenia sentencje.   Już w ubiegłym tygodniu, kiedy cała trójka leżała u mnie złożona temperaturą, kaszląc i kichając, obiecałem im, że gdy tylko nadejdzie lato, namówię sponsora Sijniko, żeby puścił nas do lasu.Powędrujemy daleko i będziemy zbierali kwiaty i jagody; teraz więc moi podopieczni czekali lata jak święta.Patrzyłem na nich z radością i nie zauważałem ich okaleczeń.Jednocześnie wiedziałem, że są skazani na życie w charakterze zabawek istot, nie mających ani prawa, ani sumienia, żeby kaleczyć ludzi.A najgorsze, że kaleczą i zabijają nie ze złości, nie z powodu wrodzonego sadyzmu, a dlatego, że tak trzeba, tak jest wygodnie.Mniej więcej tak, jak ludzie hodowali różne rasy psów.Niedawno rozmawiałem z Ludmiłą, z którą stopniowo zbliżyliśmy się i zaczęliśmy ufać sobie nawzajem, więc zapytałem ją, czy współczesna biotechnika jest w stanie przywrócić maluchom normalny stan.Ludmiła rozpostarła ramiona i odpowiedziała, że szans na to jest mało.Aby zakodować w komórce określone zmiany wystarczą ziemskie laboratoria, ale zmienić wygląd i wewnętrzną budowę istot, już stworzonych i żyjących.do tego trzeba technologii, o której nie możemy nawet marzyć [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nowe.htw.pl
  •